Biuletyn #5 - Myśli o IVY (+ PODCAST)
Rozwiązanie wszystkich problemów Świata czy przereklamowana bajeczka?
To jest biuletyn Magazynu Rewers - krótkie podsumowanie najnowszych artykułów z perspektywy jednego z redaktorów, z dodatkową porcją treści na wybrany przez redagującego temat.
Zanim przejdziemy do zwyczajowych części biuletynu zaprosić chcę Was, drodzy czytelnicy, do przesłuchania rozmowy moich kolegów. W której, oprócz opowieści o ich wspólnych początkach w branży, dowiecie się dlaczego podróżować najlepiej w marynarce, kto najbardziej wpłynął na ich gusta w przeszłości oraz po jakich orbitach krążą obecnie.
Nowe odcinki podcastu pojawiają się regularnie, a słuchać możecie ich nie tylko na standardowo używanych do tego kanałach, ale również na Youtube (tam jednak pojawiają się z opóźnieniem).
Dzisiejszy biuletyn zredagował: Łukasz Lenczyk
Kwiecień, jeden z bardziej ekscytujących momentów w roku, gdy rosnące temperatury i coraz dłuższe dni zachęcają do zmian. Najwyższy czas zrzucić z ramion ciężar zimy i wydobyć się ze sterty swetrów, flaneli, kaszmirowych szali i wełnianych czapek. Nadchodzi kolejny sezon słońca.
Temat #5 : Myśli o IVY
Jeśli spodziewacie się kolejnego poradnika o filarach stylu IVY, muszę was rozczarować. Tekst ten bynajmniej nie ma na celu podejmowania próby zdefiniowania stylu w żadnej z jego odsłon. Mądrzejsi od nas zrobili to już dawno. Co mnie interesuje i nad czym samemu rozmyślałem ostatnimi czasy wiele, to czym dla nas, entuzjastów, po latach medytacji o ciuszkach, jest mityczne Ivy?
Ostatnia dygresja, zanim przejdziemy do części właściwej. Poniżej standardowo szybki skrót publikacji marca. Wedle założeń publikujemy regularnie w poniedziałki i piątki, a treści, które czytać możecie tutaj, od pewnego czasu uzupełniają podcasty. Jeśli jeszcze nie prenumerujecie naszego magazynu (a prenumerata nie wiąże się z żadnymi kosztami, zapisać możecie się na dole strony) mam nadzieję, że lektura treści poniżej skutecznie was do tego zachęci. Rozkładówka prezentuje się następująco:
Handluję zegarkami, żeby usprawiedliwić swoją próżność - miesiąc otworzył tekst Filipa Herby, o dziecięcej fascynacji przekutej w pasję i w sposób na życie. Jako osoba, która dzieli z Filipem wieloletni sentyment do trójrękich błyskotek, czytałem z uśmiechem na twarzy.
Z innej bańki #1 (+ PODCAST) - artykuł inaugurujący nowy stały cykl na łamach magazynu, gdzie założenie jest jedno - wszystko, ale nie o ciuchach. Mateusz uchyla dla nas drzwi świata kawy, warto przez nie przejść. Do tego podcast w pełnym składzie, o problemach szybkiej mody i wyzwaniach świadomej konsumpcji.
Znaki czasu - o pięknie, które odkryją tylko cierpliwi, niespodziewanych detalach w filmie Miyazakiego oraz decyzjach, które podejmuje za mnie los.
Marketing Szeptany #4 (+ PODCAST) - Na start Brycki opowie wam solo o tworzeniu marki osobistej w sieci, a zaraz po tym, już wspólnie z kolegami, staramy się dzielić inspiracjami ostatnich tygodni.
Lubię popatrzeć na dziewczyny - Mateusz, tytułem ryzykując spacer po krawędzi cringe’u, w tekście już rzeczowo o inspiracjach, które podejrzał u dziewczyn. Odświeżające i przemyślane, kto nie przeczyta ten straci.
Prawdziwy mężczyzna nosi damską biżuterię (+ PODCAST) - W tekście o tytule chwytliwym niemal jak poprzedni, Kamil pisze o rzeczach ważnych i z otwartą głową sięga po estetykę, od której niejednemu macho głos więźnie w gardle. A! No i jest podcast, Brycki x Filip Herba to dobry sposób na nudę.
Zestawy Powiększone #2 - natura dąży do równowagi. Więc by utrzymać status quo, jest i tekst o ciuchach stricte. W tym cyklu dzielimy się przemyśleniami o tym, co aktualnie nosiliśmy najchętniej lub na co cieszymy się najbardziej w najbliższym czasie.
Łukasz
Od dłuższego czasu w mojej głowie kotłują się myśli o Ivy. Styl ten, jak mało który w obrębie “klasycznej męskiej elegancji”, zdaje się wywoływać skrajne opinie. Wynika to moim zdaniem z dość problematycznej charakterystyki. Przede wszystkim na Ivy wisi - niczym fatum - obraz egocentrycznych, chamskich dzieciaków z bogatych rodzin, którzy nic nie muszą i myślą, że wszystko mogą. Ale nawet ignorując bagaż kulturowy - na przestrzeni dekad stylistyka Ivy rozrosła się do gargantuicznych rozmiarów. Aktualnie mamy tyle wariacji, że trudno się w tym wszystkim skutecznie orientować, co niezmiennie prowadzi do dyskusji między bardziej i mniej radykalnymi entuzjastami.
Dlaczego więc, skoro tyle z nim problemów, to właśnie ten styl odbił się na świecie tak szerokim echem i po kilkudziesięciu latach wciąż inspiruje tak wiele osób?


Patrzeć możemy na to dwojako. Złośliwi powiedzą, że wynika to głównie z popularnej w społeczeństwie chęci podwyższania własnego statusu i pretendowania do wyższych warstw społecznych. Niemniej jednak, moim zdaniem argument ten bezpośrednio możemy odnieść jedynie do USA, nie ma on pełnego przełożenia w zastosowaniu do innych krajów. W Europie z Ivy czerpała kontrkultura, patrz choćby na brytyjskich modsów. Francuskie Ivy to Americana, ale trochę lżej, Lazurowe wybrzeże, a nie East Coast. Japonia? Gdy w ‘64 roku Ivy po raz pierwszy pojawiło się szerzej na ulicach Tokio, z obawy przed skandalem na rozpoczynających się właśnie Igrzyskach, za kołnierzyk button down można było wylądować na komisariacie.1 Gdzie tu więc Ivy jako symbol statusu? Ale jeśli nie w pogoni za tym, to dlaczego?
Ano dlatego, że Ivy od zawsze bazuje na łatwych, nadających się do noszenia na codzień rzeczach, które z założenia były wysokiej jakości, gotowe, by służyć nam przez lata. Dzięki temu, niezależnie od indywidualnego kontekstu, przesuwając się po szerokim spektrum jakie oferuje nam ten styl znaleźć możemy wskazówki jak zacząć i czego szukać.
Osobiście nigdy nie dążyłem do tego, by sztywno odtwarzać Ivy “złotej ery”, zresztą w obecnych czasach naprawdę mało kto to robi. W końcu ta najbardziej klasyczna, podstawowa chciałoby się rzec, wersja Ivy niezbyt trafia w upodobania ludzi, nawet tych z bańki #menswear. Jest albo zbyt toporna albo zbyt cukierkowa (szczególnie w wersji preppy, karykaturalnej z natury, bo opartej o pompowany reklamą konsumpcjonizm). Od obu skrajności trzymam się raczej z daleka.

Ivy w które wierzę, to wersja międzynarodowa, tradycja i reinterpretacje, establishment i kontrkultura. Oderwane od konkretnych przedmiotów i “must have”, a odnoszące się do pewnej ponadczasowej idei. Wniosek? Wszystko, co oparte bezpośrednio na stylu życia i do niego dostosowane, praktyczne, przemyślane na lata, okraszone odrobiną humoru i dystansu do samego siebie - to właśnie Ivy.
Mateusz
Żeby nie było - ja bardzo lubię szeroko pojęty styl Ivy League. Naprawdę. Bliskie mojemu sercu są inspiracje klasyką tego stylu, w mojej garderobie wisi sporo typowych dla niego rzeczy (i to nie tylko tak prostych jak koszule OCBD i loafersy, ale też np. dwa fun shirty czy patchworkowa marynarka w kratę madras), a z dowodami w postaci zdjęć na moim Instagramie (vide 1, 2, 3) ciężko byłoby zaprzeczyć, że miał on duży wpływ na to, jak się ubieram. Podobają mi się zwłaszcza jego japońskie reinterpretacje, łącznie z takimi odłamami jak rugged ivy, oraz mocno nim inspirowany nurt tej, nazwijmy ją, luźnej elegancji, reprezentowany kiedyś przede wszystkim przez marki z imperium Ralpha Laurena, a dziś przez takie firmy jak Drake’s (od strony klasyki) czy Aimé Leon Dore (od strony streetwearu). Doceniam, jak wiele mu zawdzięczamy, choćby w kontekście przyzwolenia na łamanie zasad i mieszanie porządków. Skoro już jednak Łukasz wywołał nas do tablicy, nie mogę być bezkrytyczny - nie będę dziś pisał peanów pochwalnych na jego cześć, a raczej przyczepię się do tego, co mi w nim nie pasuje.
Po pierwsze: nie lubię tych jego odmian, które są podpisywane jako preppy. Notabene, zaskakujące jest to, jak często utożsamia się jedno pojęcie z drugim - pomimo raczej prześmiewczych skojarzeń z określeniem preppy oraz tego, że to nie są synonimy - ale mimo tego pomieszania z poplątaniem da się nakreślić pewien podział. Neonowe polówki, wyraźne logo, uber-kolorowe kraty, jaskrawe chinosy slim fit… to właśnie ta część, którą odrzucam. W stylu Ivy League, podobnie jak w niezwykle modnym ostatnimi czasy old money, zawsze jest trochę udawania i mocnego inspirowania się “lepszymi od siebie” (czyt. wyższymi warstwami społecznymi, do których noszący mniej lub bardziej świadomie aspiruje); to wydanie to jednak udawanie w najgorszym guście. Wyglądać jak bananowe dziecko nawet nim nie będąc? Same wady, zero zalet.


Po drugie, a propos już wspomnianego udawania: mam duży problem z tym, że tym stylem łatwo przekroczyć barierę pomiędzy fajną inspiracją a tandetnym cosplayem2. Wiadomo, że wszystko jest kopią kopii, wszystko już było, a sztuka ubierania się to postmodernizm, ale bez przesady - jeśli jako polski student chcesz ubierać się dokładnie tak, jak wyidealizowana figura twojego odpowiednika, który studiuje na bardzo drogim uniwersytecie Ligi Bluszczowej (choć zapewne wcale nie jest mądrzejszy od Ciebie) - który ukończył wcześniej jego ojciec, dziadek i pradziadek - i spędza wakacje w Hamptons, istnieje zauważalna szansa, że nie będziesz wyglądać poważnie i bogato, a po prostu dziwacznie, bo Kraków to nie Boston, a Hel to nie Long Island. Ubierając się jak elity i to nie lokalne, a te znane z amerykańskich filmów (z resztą często wyśmiewających ten stereotyp, bo typowy “preppy” rzadko bywa pozytywną postacią), ryzykujesz, że będziesz wyglądać i pretensjonalnie, i śmiesznie naraz. Nie wesoło-śmiesznie (co ten styl też potrafi), a głupio-śmiesznie.
Po trzecie: jak każdy tak mocno skodyfikowany i utrwalony w powszechnej świadomości styl, i ten ma swoich twardogłowych. Oraz klaunów. I twardogłowych klaunów. Są tacy, którzy wiedzą lepiej, co wolno z czym łączyć, bo w Nowej Anglii nikt by nigdy czegoś takiego nie założył; są tacy, którzy wiedzą lepiej, komu wolno się tak ubierać, a komu nie, bo kto to widział, żeby [tu wpisz nazwę zawodu/grupy społecznej] nosił takie rzeczy. Oni skutecznie potrafią zepsuć zabawę - przy takich ludziach lepiej się nie przyznawać, że tak, chcieliśmy ubrać się w stylu Ivy, bo oni już mają swoją opinię na ten temat. Jeśli będziesz chciał im zaimponować, to cóż, próg wejścia będzie bardzo wysoki, a jak wysoko skakać nie będziesz, to i tak się o niego potkniesz. Łatwo się poczuć zniechęconym.

Po czwarte, ale może i najważniejsze: dziś już właściwie nie trzeba znać stylu Ivy, żeby cieszyć się tym, co w nim najlepsze. Beżowe chino, bluzy rugby, tweedowe marynarki, blezery, koszule OCBD, loafersy, swetry Shetland… to i tak rzeczy, które albo narodziły się poza tym stylem i jedynie związały się z nim po drodze, albo mimo swojego rodowodu zdążyły się już opatrzeć i odnaleźć w innym kontekście. Dziwnym trafem akurat te elementy garderoby, które są najmocniej “przyklejone” do stylu Ivy/preppy i rzadko spotkane poza nim - jak np. spodnie critter pants czy buty white bucks - zwykle są najtrudniejsze w noszeniu i zupełnie nieprzydatne w codziennej szafie.
Nie namawiam do ignorancji, bo dobrze orientować się w tym, co jest czym i skąd się wzięło, ale… im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że często nie ma co się fiksować na definiowaniu, nazywaniu i tworzeniu ram za wszelką cenę, po to żeby potem się sztywno kategoryzować. Może lepiej po prostu ubierać się dobrze, wedle gustu, a nie w żadnym konkretnym stylu, nawet w stylu Ivy?
Kamil
Styl Ivy był dla mnie - i jest nadal, choć za przyszłość nie ręczę - przereklamowany w formie, w której był obecny w moim życiu.
Bo był stawiany na piedestale i każdy chciał coś z niego zaczerpnąć.
Patrzę na te krykietowe sweterki i marynarki z herbami i zastanawiam się, czy ktoś naprawdę w tego krykieta gra i z tymi herbami się utożsamia, czy to po prostu kolejny sposób na zaciągnięcie elementów stylu charakterystycznego dla jednej danej grupy do ubrań niemających nic wspólnego z jakością tylko pod to, aby podpiąć się pod dany trend. To samo tyczy się strasznie przer… wyciśniętego do granic możliwości stylu old money.
Z mojej perspektywy old money to styl najprostszy z możliwych, po prostu bazujący na neutralnych kolorach. Mamy biele, beże, pastele: zamszowe skórzane kurtki, prążkowane polówki, beżowe chinosy, a na nogach Summerwalki kosztujące więcej niż pensja minimalna w Polsce. To jest bardziej money niż old i jeżeli masz ten styl we krwi to jednocześnie wysyłasz niewerbalny komunikat o należeniu do pewnej grupy, która i wie jak się ubrać, i te pieniądze w ilościach prawdopodobnie nielimitowanych posiada.
Jeżeli wskoczysz w polówkę z Bytomia i wąskie chinosy z bawełny, która po pierwszym praniu zmieni kolor, a Twoje Summerwalki z Massimo Dutti skończą z rozklejoną podeszwą po dwóch wyjściach, to czy nadal mówimy tutaj o tym old money?

To samo czuję ze stylem Ivy. Już Mateusz wspomniał o myleniu go z preppy, więc ten temat pominę, natomiast zwrócę się jeszcze w stronę przynależności do tej grupy właśnie. Bo ja wiem, że jest demokratyzacja odzieży, że przecież nie jesteśmy pilotami, a nosimy pilotki, nie jesteśmy żołnierzami, a kochamy wojskowe kurtki. Jednocześnie też sam wiem, że nie chciałbym się za kogoś przebierać i jestem zdecydowanie za wykorzystywaniem elementów stylu Ivy w swoich zestawach i zdecydowanie przeciw ubieraniu się w całości w taki sposób wykorzystując elementy tylko stylizowane na Ivy, a nie mające z ich historią i jakością nic wspólnego.
Trochę brzmię jak stary dziad, ale nie mam zamiaru tym wpisem niczego zabraniać. Niech każdy ubiera się tak, jak chce, ale niech też zdaje sobie sprawę z tego, skąd te ubrania się wzięły i czy coś jest tylko chwilowym trendem, czy faktycznie niesie za sobą dodatkową wartość. Czy naprawdę warto kupować najtańszą, źle wykonaną koszulę kowbojską tylko po to, aby się wstrzelić w hashtag na Instagramie, czy może lepiej wziąć dwa głębokie wdechy i przeczekać ten impuls?
Mój przyjaciel spełnił ostatnio swoje marzenie i zamieszkał w Japonii, a kiedy zapytałem go, jak wrażenia po trzech miesiącach, to odpowiedział: szczęścia trzeba szukać w sobie, bo niezależnie gdzie jestem, po pierwszej euforii wszędzie mieszka się z grubsza tak samo. Ani podrabiane ivy ani podrabiane old money Cię nie zbawią. Wejdź w temat, przetestuj, inspiruj się, zobacz, jak się w tym czujesz i co możesz zaczerpnąć, jak tchnąć w to trochę swojej cząstki, bo przecież na czymś nauczyć się musisz. Nie jest to jednak magiczny wytrych do każdego zamka.
Jak widać Ivy budzi silne emocje, ale jedno jest pewne, styl ten może być wspaniałym źródłem inspiracji i stanowić znakomity punkt wyjściowy w poszukiwaniu czegoś więcej, niż tylko ładnych ciuszków.
Prawdziwa historia, dla zainteresowanych podrzucam hasło “Miyuki tribe”, a najlepiej to od razu zaopatrzyć się i przeczytać całą Ametorę.
A, z przekąsem dodam, że uważam, że nawet jeśli dla kogoś workwear to cosplay robotnika, to wciąż jest lepszy niż cosplay bogatego buca, jakby ktoś się pytał xD