Biuletyn #3 - What Goes Around Comes Around
Czyli rzeczy, które znienawidziliśmy, żeby znów pokochać.
Nawiązanie do piosenki Justina Timberlake’a nieprzypadkowe - wszyscy wychowaliśmy się na tej piosence i teledysku - ale dziś nie o muzyce, a o ciuszkach.
To jest biuletyn Magazynu Rewers - krótkie podsumowanie najnowszych artykułów z perspektywy jednego z redaktorów, z dodatkową porcją treści na wybrany przez redagującego temat.
Dzisiejszy biuletyn zredagował: Mateusz Tryjanowski
Temat #3: What Goes Around Comes Around
Kamil w pierwszym biuletynie zadał pytanie dość osobiste, o największe zaskoczenie 2024 roku. Łukasz z kolei podszedł do tematu na chłodno i zmusił nas do pokazania swojego EDC. A ja? Ja chciałem, żeby jednak było jak najbardziej o ciuszkach, ale bez banałów w stylu “a co teraz najczęściej nosisz?” czy “jakbyś musiał zostawić w szafie 5 par butów, jakie by to były?”. W obliczu ostatnich wpisów i rozmów z Pitti Uomo, bardziej ciekawią mnie tematy zmiany zdania i poglądów. Najlepiej takich podwójnych - bo czasem trzeba przejść długą drogę i zatoczyć pełne koło, żeby skończyć w tym samym miejscu!
Zanim jednak dowiecie się, jakie rzeczy moi redakcyjni koledzy (i ja) znienawidzili, żeby potem znów pokochać, pozwólcie, że podsumuję ten intensywny dla Magazynu Rewers miesiąc - od czasu ostatniego Biuletynu, opublikowaliśmy już aż 7 [!] artykułów:
Korozja luksusu - dupe culture i Birkin z marketu - drugi z cyklu naszych gościnnych wpisów, autorstwa Joanny Hoffmann, poruszający temat współczesnego podrabiania marek luksusowych [SPOILER: to o wiele głębsza kwestia, niż może się wydawać!].
Style Battle: “pierwsza randka” - nowy format (dostępny także jako wideo), którym uczciliśmy nasze pierwsze spotkanie w trzech, na żywo, w jednym miejscu; na tyle ważne, że zasłużyło na miano naszej pierwszej randki.
Wydanie specjalne: sens Pitti Uomo, targowe refleksje + PODCAST - po wspólnie spędzonym dniu w Rzymie ruszyliśmy do Florencji, na targi Pitti Uomo, skąd przywieźliśmy dla Was przemyślenia, obserwacje i inspiracje… oraz pierwszy odcinek naszego wspólnego podcastu (będzie więcej!).
Marketing Szeptany #2 - już drugie wydanie naszego comiesięcznego cyklu, w którym my i zaproszeni goście dzielimy się z Wami naszymi polecajkami.
Sylwetki, osobowości i teoria UNIFORMU - część I tekstu Łukasza, w którym bierze on na tapet kwestię tego, czym właściwie jest ubiór dopasowany do noszącego [czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, zdjęcia już mamy!].
(nie)ponadczasowe - takie moje małe rozliczenie z przeszłością (także z moimi własnymi stylówkami), połączone ze snuciem dywagacji na temat tego, czy bynajmniej “klasyczna męska elegancja” nie jest też odłamem mody.
Nić porozumienia - panie i panowie, oto pierwsze opowiadanie, tak, OPOWIADANIE, na łamach naszego magazynu, którym Kamil nieco z przymrużeniem oka zachęca do tego, żeby podchodzić do ubrań z nieco większym luzem… i nie oceniać innych zbyt pochopnie.
A teraz do rzeczy.
Co Mateusz znienawidził, by znów pokochać?









Przyznaję, pisałem to pytanie pod gotową odpowiedź - myślałem ostatnio o tym, jak ewoluował mój stosunek wobec granatowego blezera przez lata. To coś, czym chciałbym się podzielić szerzej - ku uciesze, ku pamięci, ku przestrodze - bo relacje z ubraniami bywają trudne!
Początek mojej przygody to czasy liceum - blogerzy pokazywali granatowe marynarki, blogerzy mówili, że takie są najbardziej uniwersalne, to wiadomo, że też taką chciałem mieć, prawda? Zdjęć z tego okresu (z litości dla siebie samego) Wam nie pokażę, ale powiem tylko, że nadużyciem byłoby nazwanie “blezerem” tamtej marynarki-sieroty od garnituru z sieciówki. Szybko zastąpiła ją inna marynarka-sierota, z innej sieciówki, którą jeszcze później zastąpiła marynarka od mojego studniówkowego garnituru; takie to były początki.
Dalej pojawił się etap hmmm… “sartorialny”. Świadome budowanie szafy oznaczało stopniową wymianę tzw. placeholderów na docelowe rzeczy. Blezer był na mojej liście zakupów, ale musiał poczekać; zanim dorobiłem się pierwszej porządnej granatowej marynarki sportowej (2. zdjęcie), jej rolę spełniała marynarka od mojego pierwszego porządnego garnituru (1. zdjęcie) oraz tania dwurzędówka z TKMaxxa, która może i nie leżała za dobrze, ale była granatową dwurzędówką, co w tamtych czasach (2016!) wystarczało. Za to ów wspomniany porządny blezer… okazał się wielką klapą. Był tak wyczekany, tak wystarany - miał być idealny! Nie stał się jednak moją ulubioną marynarką, oj nie; to chyba przez te (zbyt) wysokie oczekiwania, zamiast widzieć zalety, widziałem wszystkie jego niedoskonałości. Na tyle mnie irytował, że szybko zastąpił go inny, też uszyty w systemie MTM u mojego ówczesnego pracodawcy… który jednak pod wieloma względami był jeszcze gorszy, głównie z powodu złego doboru tkaniny. Po takich dwóch porażkach doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu, że z innymi marynarkami nie mam takich problemów, że to wszystko sztucznie pompowany balonik. Obraziłem się.
I co? No cóż, proszę państwa, nie miałem racji. Zwracam honor. Blezery są fajne! Po tamtej przerwie, najpierw przypadkiem (zamieniłem się z kolegą za inną marynarkę), a potem już celowo, kolejne blezery gościły w mojej szafie - jakoś się dogadaliśmy. Na tyle, że mimo, że już mam trzy różne, to jeszcze jeden, taki zwykły, jednorzędowy, z fajnego tropiku, bym przyjął…
Co Łukasz znienawidził, by znów pokochać?


W kolejnym biuletynie Mateusz postawił bardzo ciekawe pytanie. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że dla mnie, to co nosiłem, zarzuciłem i noszę znów to… sztruks!
Pamiętam dobrze, że jako dziecko miałem ulubioną parę spodni właśnie ze sztruksu. Z oczywistych powodów przestałem je nosić i założyłem sztruks po raz kolejny dopiero dwa lata temu, szyjąc z królewskiej tkaniny dwurzędowy garnitur na miarę. Wcześniej sztruks wydawał mi się być wymagającym materiałem, trudnym do utrzymania w dobrym stanie i jeszcze trudniejszym do łączenia z innymi elementami garderoby. Nic bardziej mylnego: dress it up, dress it down, do whatever you want! Noś jak chcesz, na wsi jak Londyńczycy i wieczorowo jak Paryżanie. Gdyby tego było mało, dobry sztruks fantastycznie się patynuje i z czasem wygląda tylko lepiej i lepiej. W moim rankingu tkanin na zimę, do sztruksu zbliża się tylko tweed, ale jeśli pod groźbą śmierci musiałbym wybrać jeden z nich - cord est roy.
Co Kamil znienawidził, by znów pokochać?
Ale nie będziecie się śmiać, okay? Na pewno? Wiecie, nie dam się tak łatwo scancelować, ale… powoli wracam do kolorowych skarpet, a czasem nawet do takich dobranych pod kolor krawata. Oczywiście nadal czeka mnie daleka droga, której mam nadzieję nigdy nie przebyć, na końcu której mamy skoordynowany otok od kapelusza, krawat, poszetkę, pasek i skarpety właśnie - natomiast znów odnalazłem trochę stylowego szczęścia w zabawie kolorami i w poszerzeniu kolekcji skarpet o błękitne czy bordowe. Myślę, że jest to związane ogólnie z moją drogą w świecie mody - przez ostatnie lata bardzo osiadłem na zestawach stonowanych, które dla wielu moich kolegów były trochę zwykłe. Dla mnie z kolei była to świetna rzecz, ponieważ zawsze czułem, że wyglądam tak, jak chcę, czyli z klasą. Zakładałem białą czy błękitną koszulę, których mam po 5, gładkie spodnie z wysokim stanem, marynarkę z gładkiej tkaniny, ale z masą detali takich jak ozdobne przeszycia, wszycie rękawów z marszczeniem czy pas na plecach i voila, styl Bryckiego podany na talerzu.
Wchodząc w ten świat trochę na nowo, w zeszłym roku, znów zacząłem się bawić, bo czułem, że muszę być łatwiejszy do zapamiętania i doznałem oświecenia, że hej, ja przecież to wszystko już robiłem, już miałem, już się tym bawiłem i super się z tym czułem. Może czas do tego wrócić?
Tak jak 2024 był więc rokiem czarnej koszuli i garnituru, tak 2025 - poza kolorowymi skarpetami - będzie rokiem, w którym zwiastuję powrót koszul w paski i odejście od bieli, błękitu i granatu na rzecz Blinding Lights. No może nie aż blinding, chociaż…
Aż kusi, żeby zakończyć pytaniem: a Wy, co znienawidziliście, żeby znów pokochać?
Z fartem.
Derby. Kiedyś nosiłem, potem zapadłem na typową dandysią chorobę "Oxford oxford uber alles", po czym w końcu dojrzałem do tego, że derby są po prostu wygodniejsze w noszeniu.