Wydanie specjalne: sens Pitti Uomo, targowe refleksje + PODCAST
W podcaście na gorąco, w tekście już na chłodno.
Podcast znajdziesz na Spotify, wersję wideo znajdziesz na YouTube
Naczelny sceptyk na Pitti Uomo - podsumowanie Mateusza
Tak, byłem sceptykiem. Tak, naśmiewałem się z Pitti. Co się zmieniło?
Cóż, chyba do pewnego stopnia sprawdza się memiczne już powiedzenie “nie znasz - nie oceniaj”. Na Pitti Uomo nigdy do tej pory osobiście nie byłem; docierał do mnie tylko przefiltrowany przez media (zwłaszcza blogi i Instagram) przekaz. Widziało się tzw. pawi, “Pitti Peacocks”, widziało się hektolitry negroni, widziało się murek i placyk, miejsca pełne jakoby łasych na uwagę dandysów. Ewentualnie, słyszało się o tym, że hale targowe to inny świat, że to, czego nie widać, to to dla wtajemniczonych, a to, co na zewnątrz, to dla mas; budował się obraz tego, że PU = próżność, pozoranctwo, pajacowanie. A może rzeczywiście w pewnym momencie tak było?
O, jeszcze: dla wielu z nas faza fascynacji targami przypadła na wczesny okres fascynacji ładnymi ciuszkami, okres niekoniecznie udanych eksperymentów z “włoskim stylem”/sprezzaturą. Naturalnie, niechęć do własnych stylizacji z przeszłości rodziła niechęć do inspiracji z tamtego czasu. Miłość → nienawiść → obojętność. Pryskający czar.
Na poziomie osobistym, trzeba było dojrzeć, nabrać perspektywy, wyluzować. Na poziomie makro, pewną zmianę przyniosła pandemia. Podobno - nie byłem, ale słyszałem. Wiecie, przysłowiowy kolega mi powiedział. A tak serio, to przede wszystkim blogi - te, które jeszcze istnieją i które dożyły roku 2025. Docierały do mnie wiadomości, że najpierw lockdown i przymusowa przerwa w organizacji targów, a potem powolny powrót, stopniowo, wraz z otwieraniem się świata, to był długo wyczekiwany twardy reset. Fortezza da Basso się przewietrzyła, stali goście zatęsknili, część sezonowców już nie wróciła, a targi wymyśliły się na nowo. Dlatego właśnie, uznałem, że to już dobry moment - “bardziej gotowy nie będę” - zwłaszcza, że z chłopakami mieliśmy pretekst, żeby w końcu się spotkać, ruszyć tam razem i potraktować to jak kumpelski wypad. Gdyby na miejscu okazało się, że wcale nie jest fajnie, zawsze można było pozwiedzać Florencję we trzech, prawda?
Na szczęście, nie było takiej potrzeby.
Jeszcze na gorąco, tuż po pierwszej wizycie, mogę śmiało powiedzieć, że Pitti Uomo nie tylko dorównało, ale wręcz przerosło moje oczekiwania. AT-MO-SFE-RA! To w gruncie rzeczy nie są targi; to festiwal ładnych ciuszków, który ogarnia całe miasto na prawie tydzień. Na każdym kroku widać świetnie ubranych ludzi; we Florencji pojawia się większość ludzi z branży, których do tej pory widzieliście tylko na Instagramie, a zawsze chcieliście poznać na żywo. Co więcej, jadą tam głównie w celach towarzyskich, spotykać się i rozmawiać - jasne, towarzyszą temu zdjęcia i jest w tym jakaś potrzeba pokazania się, ale uwierzcie mi, to nie dominuje - a patrząc po zawartości hal, już mało kto tam jeździ robić biznes, więc wszyscy mają dość sporo wolnego czasu i dużo luzu. Choć, tak naprawdę, część towarzyska to też poniekąd biznes, bo to jedna wielka impreza networkingowa. Taka, w której zdecydowanie warto uczestniczyć, jeśli masz cokolwiek wspólnego z branżą, jarasz się ciuszkami i chcesz poznać wielu ludzi, którzy mają tak samo. Unikalne wydarzenie… i nawet patrząc na zdjęcia już po, utwierdzam się w przekonaniu, że chyba rzeczywiście Pitti jest w lepszej formie niż kiedykolwiek wcześniej. Dobrze było tam być!
Zestawy Mateusza
Tak, jak na naszą “pierwszą randkę”, sięgnąłem po rzeczy, które bardzo lubię i które noszę na co dzień. Nic nowego, nic co bym szył specjalnie na Pitti.
Dzień 1: stylówka podróżna, w której przyjechałem z Rzymu. Jej bazę stanowił duży płaszcz (raglan z Donegal Tweedu), zakrywający siłą rzeczy większość warstw. Na wieczór przebrałem sztruksy i New Balance’y (znoszone szare 574) na spodnie z flaneli i czarne loafersy (full strapy Aldena), pod płaszczem wylądowała też dżinsowa koszula kowbojska (której w sumie nie widać, haha!).





Dzień 2: mój ukochany garnitur w kropki (też z Donegal Tweedu - udzieliło mi się!), z minimalistycznym czarnym golfem, maksymalistycznym kolorowym szalikiem i militarną parką (M65) dla przełamania, żeby nie pokazywać się zawsze w tym samym płaszczu… choć na wieczór i tak się w niego przebrałem. Zmieniałem też buty - z wygodnych KLEMANów, które miałem od rana, na wypolerowane Aldeny (te same, co dzień wcześniej).



Dzień 3: śmialiśmy się z chłopakami, że to takie “spodnie na dwie godziny”, bo potem robią się zbyt intensywne - dlatego pół żartem, pół serio, założyłem je właśnie w ten dzień, w który po 11 musieliśmy już wsiadać w pociąg do Rzymu. Nie przedawkowałem, bo po przyjeździe od razu wskoczyłem w czarne dżinsy - grały równie dobrze z prostą szarą bluzą i płaszczem, ale totalnie zmieniły odbiór zestawu.


Jakbyście szukali - ten płaszcz to dokładnie ten z Poszetki, który wyprzedał się niestety już w październiku (choć wróbelki ćwierkają, że w 2025 będzie coś podobnego). Garnitur to Poszetka MTM (podobnie jak flanelowe spodnie), a bluza to Poszetka z serii Working Class. Parka klasycznie kontraktowe M65, a spodnie camo to vintage z lat 70., ale nie demobil, a prawdopodobnie odzież dla myśliwych. Wspomniane sztruksy (pokazane też w ostatnim Style Battle) to vintage Levis, golf Uniqlo, a koszula dżinsowa Brycelands.
Powrót Dandysa - podsumowanie Kamila
Czy byłem negatywnie nastawiony na ten wyjazd? Raczej nie, bo spodziewałem się, że będziemy się super bawić - natomiast po moich ostatnich wizytach w Fortezza da Basso myślałem, że na samym Pitti nie spędzimy za dużo czasu. Bardzo się myliłem, bo tak, jak Mateusz napisał, targi wyglądają teraz inaczej niż wtedy, gdy zaczynałem swoją przygodę z modą męską.
Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny za to, że impreza przestała być faktycznie skupiona wokół najbardziej szokujących stylizacji, a zaczęła krążyć wokół ludzi. Albo inaczej - bo ona zawsze wokół tych ludzi krążyła, ale trzeba było mieć dużo mocniejszą prezencję w menswearowym świecie, aby się na Pitti odnaleźć. Tym razem odniosłem wrażenie, że próg wejścia jest zdecydowanie niższy, ale trzeba też chcieć się zaangażować, wysłać wcześniej parę wiadomości, dać znać ludziom, którzy nas inspirują, że istniejemy i ich wspieramy.
Dla mnie targi zostały odczarowane i z przyjemnością będę się na nich pojawiał regularnie. Atmosfera pełna życzliwości jest wyjątkowa, a jako że łączy nas pasja, to praktycznie z każdym łatwo znaleźć wspólny język. Brian Sacawa opowiadający mi o swoich polskich korzeniach czy Cory Sylvester rozszerzający historię Dana Trepaniera w Michael Andrews Bespoke to rozmowy, dla których warto było pojechać - a to tylko dwie sytuacje, które mnie spotkały w zasadzie przypadkowo!


Ta przygoda znów mi pokazała, że bardzo prawdziwe jest powiedzenie “masz jak myślisz”. To, jakimi myślami się karmimy wpływa na to, jak postrzegamy świat. Jeżeli regularnie czytamy o katastrofach lotniczych, to boimy się latać, bo przecież CIĄGLE z mechanicznymi ptakami coś jest nie tak. Jeżeli oglądamy tylko relacje zdjęciowe z Pitti Peacocks to zaczynamy odnosić wrażenie, że targi są wielkim balem przebierańców. Mi towarzyszyła jednak cały czas myśl, że będę się dobrze bawić, jak nie na targach, to z ludźmi we Florencji, bo przecież będzie tam akurat kosmiczne natężenie ludzi zainteresowanych tym, czym zainteresowany jestem ja. Co miało tutaj niby pójść nie tak?
Zestawy Kamila
Głównym bohaterem każdego zestawu był oczywiście czarny, prosty płaszcz dwurzędowy do kostek. Przykrywał on co prawda każdy zestaw w większości sytuacji, ale hej - funkcjonalność nad wyglądem, a ja jestem zmarzluchem!
Dzień 1: prosto z pociągu - moje najwygodniejsze spodnie, czyli wełniane “jeansy” uszyte z gabardyny wełnianej, dość szerokie, z zapieciem gurkha; kremowa koszula kowbojska z bardzo miłej w dotyku flaneli, a także bladoróżowa marynarka wełniano-kaszmirowa. Zestaw, w którym zdecydowanie czułem się underdressed, ale był to zestaw bardzo mój, bardzo codzienny i funkcjonalny.


Dzień 2: trzyczęściowy garnitur z alpaki, szary w dużą pepitę, która jest niesamowicie miła w dotyku. Bardzo lubię krój tej marynarki - jest lekko dłuższa, ma tylko jeden guzik i piękne (wg mnie) klapy w szpic. Pod kamizelkę wrzuciłem kremowy golf, ponieważ zapomniałem krawata w ornamenty w kolorze offwhite, który pewnie znacie z moich innych social mediów 🙂



Dzień 3: Zostałem w golfie i marynarce, zmieniłem natomiast spodnie znów na jeansy, ponieważ szykowaliśmy się do podróży do Rzymu. Nie chcę zabrzmieć bucowato, bo chętnie sam bym się na Pitti wystroił przy kolejnej okazji, ale rano zrobiłem sobie rachunek sumienia i zdecydowanie wybrałem wygodę ponad branie kolejnej pary spodni.



Wszystkie ubrania zostały uszyte w pracowni Buczyński. Golf pochodzi z Massimo Dutti, sygnet z Simuero, a zegarek to vintage Omega kupiona w sklepie Timecatchers. Okulary korekcyjne i przeciwsłoneczne to Matsuda.
PS: Gabardyna wełniana jest tkana jak denim, tj. ma jedną nitkę niebieską, a drugą białą, stąd wizualnie jeans przypomina. Tylko przypomina.
Wszystko na miejscu - podsumowanie Łukasza
Pitti Uomo to nazwa, z którą spotkał się chyba każdy, kto siedzi w temacie ubrań. Opinie o targach od dawna są podzielone, jednak ja od lat chciałem sprawdzić na własnej skórze, jak to wygląda naprawdę. W tym roku wreszcie się udało! Razem z redakcyjnymi kolegami, zorganizowaliśmy wyjazd i muszę powiedzieć, że event przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Same targi są większe niż się spodziewałem, choć podobno swego czasu wystawców było jeszcze więcej. Ale to, co tak naprawdę najbardziej mi się podobało, to społeczny aspekt tego wydarzenia. Nie ma chyba drugiej takiej okazji, gdzie pasjonaci i ludzie z branży z całego świata, zjeżdżają się w jedno miejsce, by celebrować ten specyficzny styl bycia i życia. Możliwość rozmowy twarzą w twarz z ludźmi znanymi dotychczas jedynie z Internetu - ludźmi o podobnych zainteresowaniach i mindsecie - jest nie do przecenienia. Chciałoby się rzec, że na kilka dni udało mi się nawet zapomnieć o mizantropii. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, gdy po raz kolejny będę mógł wziąć udział w tej szalonej, ekscentrycznej i zaskakująco otwartej feście. To wszystko dzieje się w przepięknych okolicznościach, Florencja jest niesamowita! Spacer po tych intymnych, małych uliczkach to czysta przyjemność, a i dla poszukiwaczy przedmiotów wyjątkowych nie brakuje miejsc na polowanie. Tie Your Tie, Farmacia Münstermann, Desii Vintage, czy Tartan Vintage. To tylko kilka z adresów, które warto odwiedzić!
Nie jest tajemnicą, że najbardziej interesują mnie producenci butów, na start odwiedziłem stanowiska Alden oraz Edward Green. Na co dzień, bardzo trudno zapoznać się z ich ofertą, a jeśli już uda się je gdzieś znaleźć, dystrybutorzy mają na stanie zwykle tylko kilka modeli. Co rzuciło mi się w oczy, to ilość butów zamszowych, w mojej opinii ten rodzaj skóry będzie coraz popularniejszy wśród użytkowników, co szerzej poruszamy również w podcaście. Spektakularne było stanowisko firmy COHÉRENCE, jeśli już kiedyś planowałbym wymianę mojego trencha, to w grę wchodzi tylko ich “AL II”.



Wspaniale było również spędzić trochę czasu na stanowisku francuskiego producenta spodni Bernard Zins. Tam przywitał nas Jan (fantastycznie ubrany weteran branży, który pracował między innymi dla marek jak Husbands czy Begg x Co.), który opowiedział nam o DNA firmy. Duża przestrzeń marki Barbour również robiła wrażenie. Co przykuło moją uwagę, to pojawiające się tam coraz krótsze kurtki (coś w stylu tych reworked, które jakiś czas temu zrobił BRUT.) oraz mocno widoczne inspiracje z militariów, spodnie przypominające OG-107 i krótka kurtka z tej samej tkaniny razem wyglądały zaskakująco dobrze. Drzwi w drzwi stanowisko miał jeszcze Filson, również u nich można było wypatrzyć kilka ciekawych projektów kurtek, czy ciężkich overshirtów.
Zestawy Łukasza
Przejdźmy do części dla nerdów! Pitti to fantastyczna okazja, by wyżyć się kreatywnie przy budowaniu zestawów, w których zamierzamy wyjść na miasto. W końcu gdzie, jeśli nie tam można zrobić w zasadzie wszystko i czuć się na miejscu? Same przygotowania to ciekawy temat, szczególnie jeśli chcemy spakować się minimalistycznie. Podróżując staram się zabierać ze sobą minimalną liczbę rzeczy. W ramach zabawy, do tematu podszedłem analitycznie. Wszystkie zestawy zaplanowałem wcześniej. Bazując na tym, by rzeczy, które zabiorę można było łatwo łączyć i by nie było nudy.
Dzień 1: Do Florencji dotarłem we wtorek około 22:00, przyjechałem prosto z pracy więc i zestaw, który wybrałem na mój “dzień 1” musiał spełniać kilka wymogów. Chciałem żeby nadawał się na cały dzień pracy w sklepie i sprawdził się w podróży, a by nie marnować czasu na przebieranki po przyjeździe, musiał pasować również na wieczorne wyjście. Wybrałem szary, dwurzędowy, sztruksowy garnitur (to miarówka uszyta jeszcze za moich czasów w Poszetce). Do tego czarny golf z wełny merynosów od Johna Smedleya oraz derby Alden z cordovanu, w kultowym kolorze 8 (ref.56201). Całość zamykał płaszcz - jedyne okrycie wierzchnie jakie ze sobą zabrałem (upolowany na Vinted to dzieło Sartorii Sattolo, włoski bespoke który kosztował mnie zabójcze 45€…) oraz wełniany szalik Johnstons of Elgin w mocnej zieleni (również on służyć miał mi codziennie).
Dzień 2: Kolejny dzień chciałem zacząć trochę mniej formalnie, postawiłem na jeansy Wranglera, denimową koszulę westernową od Bryceland’s oraz blezer, również uszyty na miarę w Poszetce. Skarpety w złamanej bieli to lekki ukłon w stronę Ivy, szczególnie gdy łączę je z czarnymi loafersami. Buty to znów Alden, LHS z czarnego cordovanu (ref.987). Tu wtrącenie - jeśli w zimie zdarza Ci się marznąć w tego typu butach, podkolanówki z merino to game changer, podziękujesz mi później! Buty, to w mojej opinii, kluczowy element i niemalże zawsze, planując co założę, wychodzę od wyboru butów. Zabrałem ze sobą tylko te dwie pary i idealnie spełniły swoje zadanie. Eklektyzm to dla mnie słowo klucz, by dobrze czuć się w bardziej casualowych zestawach i właśnie eklektyzmu dodaje tu płaszcz i torba.




Ale to było rano! Jako, że w planach tego dnia mieliśmy również wyjście na dwie imprezy po zmierzchu, chciałem założyć coś, w czym będę czuł się dobrze także w bardziej eleganckim otoczeniu. Z braku smokingu musiałem podejść do tematu kreatywnie. Abstrahując, black tie to chyba najbardziej rozwijająca się aktualnie działka. Było więc tak - czarne sztruksowe dzwony, koszula na spinki, rozpięta pod szyją, został dwurzędowy granatowy blezer oraz dodałem czarny fular w białe kropki przerzucony jedynie przez szyję (jak szalik). Do tego, w dalszym ciągu czarne loafersy (tym razem już z czarnymi podkolanówkami), plus oczywiście płaszcz. Czułem się gotowy, by dołączyć do tłumu na imprezie organizowanej przez Matta Hranka w Harry’s Barze.
Dzień 3: Idea na trzeci dzień była taka, by użyć rzeczy, które służyły mi już w dniach poprzednich. Tak tak, rotacja ma wielkie znaczenie i rzeczywiście na co dzień staram się do tego stosować, ale wyjazdy rządzą się swoimi prawami. Sztruksy i blezer, które założyłem dnia poprzedniego tym razem zestawiłem z koszulą w prążek i vintage krawatem w paisley. Set uzupełniły derby z dnia pierwszego i całość od razu zyskała kompletnie inny wyraz. Tak ubrany poszedłem wykorzystać ostatnie godziny we Florencji - śniadanie i dodatkowe kółko na targach po czym czekał nas powrót do Rzymu.



Jestem zadowolony z tego jak rozegrałem całość. Udało mi się bez trudu zapakować w torbę weekendową i tote bag’a. Zabrałem wszystko co chciałem i łatwo było mi się przemieszczać z takim bagażem. W zasadzie, miałem nawet jeszcze trochę miejsca w podręcznej torbie więc jeśli plan zakładałby dłuższy pobyt, dałbym radę dorzucić potrzebne rzeczy, by przygotować się na dodatkowe wyjścia.
A czy po wyjeździe uznałem, że czegoś mi brakowało? Muszki! W zasadzie to jedna rzecz, jaką chciałbym zmienić w zestawie wieczorowym. Czułem się dobrze z koszulą rozpiętą pod szyją, ale okazji do założenia muchy nie należy przegapić! Do nadrobienia przed kolejnym wyjazdem!