(Podobno) wolimy być żołnierzami niż robotnikami
To coś, z czego jeszcze rok temu nie zdawałem sobie sprawy - aż kilka razy nie przekonałem się o tym na własnej skórze.
Za nami już 1/4 XXI wieku - od rewolucji kulturowej minęło 57 lat, od II wojny światowej 80 lat, od rewolucji francuskiej 136 lat, porządek społeczny wywrócił się dobre kilka razy… a my nadal patrzymy na klasę wyższą. No dobra, nie wszyscy, ale wielu patrzy. To nadal dominujący trend.
W naszej niszy, niszy tzw. “klasycznej męskiej elegancji”, manifestuje się to przez te garnitury i krawaty bez okazji, pragnienie noszenia ubrań wieczorowych w sytuacjach nie-do-końca-wieczorowych1, utyskiwanie na ogólne odejście od dress code’u i luzowanie się standardów, z nieśmiertelnym “kiedyś to było” niesionym na sztandarach.
Szerzej, w społeczeństwie - niczym innym niż chęcią okazania statusu, rzeczywistego lub wymyślonego, jest przecież noszenie koszulek/torebek/okularów z wielkim logo marki luksusowej. Nawet, jeśli kogoś nie stać na ubranie się od stóp do głów w ciuchy danego producenta, może kupić sobie produkt aspiracyjny, mały, z tańszej linii, entry-level - ewentualnie podróbkę - i poczuć się prawie jak celebryci, znani i bogaci, mniej lub bardziej wprost podziwiani. Może i to rzecz mała, może to drobiazg, ale za to krzyczy “patrzcie, to ARMANI” - czy też raczej: “patrzcie, JA też mam ARMANI, jestem taki jak oni”2.
Dalej - dlatego pewnie też Polacy tak bardzo pokochali sprowadzane z zachodu samochody niemieckich marek premium. Niejeden woli używane BMW niż nową Dacię, bo mimo, że sprowadzony, bity i ma przebieg 150 tys. km (cofnięty z 300 tys.), to jednak premium. Znaczek = luksus, status, bogactwo. Odpływam dalej od ubrań, wchodzę w znaczkozę bardziej niż bezpośrednie naśladowanie, ale wiecie, o co chodzi - generalnie o podejmowanie nie do końca racjonalnych decyzji, w oparciu o skojarzenia i aspiracje, nie o rozsądek.

W tytule jednak zahaczam nie o arystokratów, nie o celebrytów, a o żołnierzy i robotników - bo chciałbym pomówić o tym zjawisku w ujęciu casualowym, zastanawiając się, jak to jest, że mimo, że militaria i rzeczy robocze mają podobny, użytkowy rodowód, bywają postrzegane zupełnie inaczej?
Taki styl workwear, jakim go znamy z blogów, Instagrama i innych mediów, to w rzeczywistości przecież kilka estetyk splecionych razem. Jest ta wywodząca się z militariów (zwłaszcza z rzeczy US Army), jest ta robocza-amerykańska (Americana), jest ta robocza-europejska (w tym francuska z ich charakterystycznym Bleu de Travail), jest też ta abstrakcyjna (często azjatycka), przetworzona tak bardzo lub czerpiąca z tak egzotycznych dla nas wzorców, że nie dostrzegamy w niej tego użytkowego wzorca kulturowego. Dla kogoś, kto siedzi wewnątrz, te porządki dość płynnie się przenikają - zwłaszcza, że tkaniny, kroje i kolory są współcześnie kompatybilne - ale bywa, że gdy pokazać dwa różne zestawy komuś z zewnątrz, odbiór bywa znacząco inny.

O tym, że technicznie podobne (rzecz obiektywna) ubrania potrafią wzbudzić zupełnie inne emocje (rzecz subiektywna), przekonałem się parę razy boleśnie - jak np. w komentarzach po premierze pierwszej edycji kolekcji Working Class, którą projektowałem dla Poszetki od początku do końca, od tkanin i kroju po komunikację. Ta seria, żeby nie było, miała swoje lepsze i gorsze fragmenty - nie wszystko się udało i wiem o tym najlepiej - a część krytyki była słuszna, ale najbardziej zaskoczyło mnie, jak bardzo negatywny może być “robotnik”, a jak pozytywny “żołnierz”.
Okazuje się jednak, że nie tylko przy tej kolekcji, nie tylko dla klientów tej marki, nie tylko w Polsce.

Nie wiem, czy Richard bywa w stajni dlatego, że znalazł sobie takie hobby, czy dlatego, że dogląda swoich własnych koni, bo jest z arystokratycznej rodziny, w której konno się po prostu jeździ - ale tak czy tak, ewidentnie nie chciałby być wzięty za kogoś, kto ima się pracy fizycznej.
Serio? Akurat przykład kurtki dżinsowej jest dość jaskrawy, bo to jedna z tych rzeczy, które tak długo nie są już realnie robocze i które tak głęboko wsiąknęły w kulturę i modę (także kobiecą), że dopóki nie zaczniemy czytać stron dla tzw. denim headów i innych pasjonatów workwearu, nawet nie przyjdzie nam do głowy, jaki jest jej rodowód. Ewentualnie pomyślimy o kowbojach, których raczej się romantyzuje. Nie o górnikach, nie o budowniczych kolei, nie o farmerach. Ale, jak widać na przywołanym przykładzie, ktoś oburzony i tak się znajdzie. A co dopiero, gdy porozmawiamy o flanelowych koszulach w kratę, spodniach typu carpenter pants i męskich kombinezonach…

Zdecydowanie mniejszy problem dotyka ubrań z jednoznacznie wojskowym pochodzeniem. Instagram i blogi zalane są zdjęciami oliwkowozielonych spodni, kurtek i koszul; na próżno jednak szukać jednoznacznie negatywnych komentarzy, ludzie zdają się być przyzwyczajeni3.
Jeśli już toczy się jakaś dyskusja, to raczej w sprawie tego, jak nowe (a raczej: jak stare) militaria można nosić, co zrobić z naszywkami, czy wypada nosić elementy munduru żołnierza, który poniósł śmierć na służbie4. Oczywiście, to ma większe znaczenie przy umundurowaniu właściwym dla danego kraju, rozpoznawalnym przez otoczenie; w Polsce kurtka US Army to kurtka bardziej amerykańska niż wojskowa, w pewnym sensie.




Gdy pokazywałem wyżej przywołanego Working Classa, rysując analogie pomiędzy tym, jak kiedyś ubierała się klasa pracująca fizycznie, a jak dziś ubiera się tzw. klasa kreatywna - odwołując się de facto do wielkiej mody na Carhartta (i memów z nią związanych5) oraz odkopywania krojów wszelkiej maści overshirtów, chore coatów i work jacketów przez marki modowe, także te z “sartorialnego” podwórka - przygotowany byłem na to, że nie każdemu się to spodoba. Podejrzewałem, że kontrowersje wzbudzi dodanie do oferty marki niegdyś jednoznacznie eleganckiej tak dużej i stanowiącej częściowo niezależną submarkę serii, która stanowi krok - lub kilka - w dół drabiny formalności . Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się jednak, że aż tak wiele osób szczerze oburzy się tym, że narracja wprost mówi o pochodzeniu tych rzeczy i odwołuje się do wzorców z kultury “niskiej”, prostych, podporządkowanych użyteczności.
Często ci sami ludzie, którzy chętnie sięgają po militarne kurtki - lub wręcz postulują, że w takim WWCCC powinno być “porządne M65”, bo i taki komentarz widziałem - śmieją się, że kurtka w kratę buffalo to cosplay robotnika, bo przypomina im koszulę BHP6; lepiej znoszą, gdy słowo “workshirt” zostaje w oryginale, bo “koszula robocza” (jako określenie fasonu z kieszonkami) ich odrzuca przymiotnikiem; słysząc historię o tym, że w sumie to dżinsy były pierwotnie spodniami górników, kwitują ją klasycznym “ale to co innego”.
Bo wiecie, to chyba tak działa:
Żołnierze? To takie męskie.
Robotnicy? To takie brudne.

Na temat polskiej rzeczywistości i tych komentarzy mam nieco inną teorię, niż ta, która mogłaby wyjaśniać pana Richarda… co do którego istnieje uzasadnione podejrzenie, że jest po prostu brytyjskim klasistą.
Myślę, że:
Militaria - zwłaszcza, jeśli to “klasyczne” US Army, czyli np. kurtka M65, kurtka M51, wełniana bluza mundurowa M51, spodnie OG107, Jungle Jacket i parę innych rzeczy (głównie oliwkowych, ew. w kamuflażu frog skin, ERDL, mooooże Woodland) - kojarzą nam się pozytywnie, bo nosili je twardzi goście na ekranie. Goście, który u nas, jeszcze za Żelazną Kurtyną, byli otoczeni kultem. Stallone jako Rambo, Pacino jako Serpico, De Niro jako Travis Bickle. Nie bez powodu swoją M657 mieli także porucznik Borewicz, Bogusław Wołoszański i ten Twój wujek, który bywał w świecie.
Rzeczy z roboczym rodowodem - a im bardziej europejskie, bliskie naszej kulturowej rzeczywistości, tym bardziej - kojarzą nam się negatywnie, bo jeszcze niedawno byliśmy stosunkowo biednym, rolniczo-robotniczym krajem. Jeszcze w 2000 roku niecałe 15% populacji w wieku 25-34 lata miało wykształcenie wyższe… obecnie, ćwierć wieku później, to aż 45%8. Większość z nas jest dopiero drugim-trzecim pokoleniem “inteligenckim” - w sensie takim, że zdobyło dobre wykształcenie, zwykle będąc dopingowanym przez rodzinę, że “ma uczyć się pilnie, żeby nie musieć pracować fizycznie”. Kontrprzykłady były na tyle bliskie w rodzinie lub w sąsiedztwie, że zostały zantagonizowane i stały się symbolem ścieżki, na którą nie chciałoby się trafić9.



Abstrahując już od tego, jakie naprawdę zdanie ma większość społeczeństwa na temat ludzi pracujących fizycznie - wydaje mi się, że na szczęście coraz lepsze10 - mało kto chce wyglądać jak oni… wróć, nawet nie tyle jak oni, a co jak pewne ich wyobrażenie, które nadal pokutuje.
Patrząc szerzej i analizując, co widziałem przez lata w komentarzach pod wpisami na blogach, na profilach marek, na YouTube i na Instagramie, widzę, że dalej mierzymy się z naszym, polskim, klasowym problemem. Przez zawirowania historyczne, straty ludności poniesione przez Polskę w trakcie II wojnie światowej, emigrację i roszady klasowe ery PRL, nadal w społeczeństwie obecne są kompleksy dotyczące utraconej arystokracji i inteligencji. Wypływa z nich absurdalny strach przed tym, że większość z nas można zdemaskować jako dzieci rolników i robotników, bez krzty szlacheckiej krwi11. Strach absurdalny, bo raz, że odbudowaliśmy sporo kapitału ludzkiego i nie mamy już się czego wstydzić (naprawdę), a dwa, że skoro dotyczy tak wielu, to kto miałby dokonywać wielkiej weryfikacji?
A jednak: to strach istniejący, strach przykrywany często wspomnianą na początku manifestacją statusu, oczywiście. Choć, gwoli ścisłości, chyba ciut mniej ostentacyjną niż jeszcze 15 lat temu, bo w międzyczasie wielu odkryło cichsze formy luksusu.





Jest w tych naszych uprzedzeniach jeszcze coś, co można nazwać brakiem dobrego kontekstu - świetną rozmowę na ten temat odbyłem z Dawidem Tymińskim podczas MEET-UPu #1 (Dawid, to temat na podcast!). Zauważył on, że tak, jak u nas rzeczy mocno preppy - np. wyszywane spodnie critter pants czy patchworkowe koszule fun shirt - spotykają się często z agresywną krytyką, bo jedyne, z czym mogą się kojarzyć, to jakiś filmowy lub serialowy amerykański buc (douchebag, piękne słowo), tak podobny los dotyka rzeczy roboczych, bo w popkulturze prawie nieobecny jest pozytywny obraz ludzi w tym stylu się noszących. Są za to konteksty negatywne12.


Zdumiewa mnie za to, jak mało złej prasy jest wokół rzeczy wojskowych - wygląda na to, że to chyba te bardzo męskie wzorce kulturowe (bohaterstwo, krew, pot, broń, poświęcenie), podsycane przez filmy, są w stanie oczyścić te ubrania ze zmazy przemocy. Okazuje się, że i US Army ze zbrodni w Wietnamie, i nawet stereotyp żołnierza z czasów PRL. Negatywny wizerunek robotnika przekracza bariery geograficzne, stereotyp żołnierza… nie.



Jakimś cudem jesteśmy w stanie w ogóle nie łączyć rzeczy wojskowych z LWP, stanem wojennym i czasami, w których bynajmniej nie była to zbyt szlachetna profesja, a służenie reżimowi - nawet, jeśli mamy na sobie w.w. płaszcz, a nie amerykańską M65. Jednocześnie nawet te bardziej francuskie (niebieskie spodnie) czy amerykańskie (koszule i kurtki w kratę buffalo) rzeczy robocze kojarzymy z proletariacką pracą, brakiem wykształcenia i niską pozycją społeczną.
Nawet w czasach, gdy w wykończeniówce można zarobić dużo lepiej niż w urzędzie czy szkole, a dobry hydraulik czy elektryk bez większego problemu wypracuje kilkukrotność średniej krajowej, ten pogląd dalej pokutuje - i rzutuje na to, jak patrzymy na ubrania.





Jest też grupa ludzi, która mniej lub bardziej świadomie kojarzy workwear pozytywnie. Nawet kilka grup.
Jedni całkowicie oddzielają skojarzenia od ubrań - wychodzą z (pochwalanego przeze nas) założenia, że “to tylko ciuchy”, kupują, bo ładne i dobre, doceniają jakość wykonania, prostotę czy praktyczność. Prześlizgują się po warstwie estetyczno-praktycznej bez wnikania w historię, a jak już przypadkiem na nią trafią i przeczytają, to wnikają głębiej z ciekawości, nie dla oceny.
Osobną grupą są ci, którzy mają świra na punkcie funkcjonalności - tacy, co chodzą wszędzie w bojówkach i butach taktycznych - ale dla nich to nie “styl workwear”, a po prostu jedyne słuszne ubrania.

Inni kierują się skojarzeniami, bardziej lub mniej świadomie.
Wśród nich możemy wyróżnić fanatyków, często pasjonatów konkretnej kultury (lub subkultury), którą zainteresowanie przekłada się na np. na kult denimu czy stylu americana. To grupa podobna do słynnej grupy “miłośników klasycznej męskiej elegancji”, tylko osadzona w innym porządku. Jej członkowie po prostu trzymają się konkretnej estetyki, mogą godzinami mówić o jej cechach charakterystycznych, mają w jednym palcu encyklopedię krojów i tkanin oraz zdanie na temat wyższości produktu X nad produktem Y.


Są też ci, u których dostrzegam pewnego rodzaju… podświadome manifestowanie tęsknoty za prostym życiem. To podobnie jak z romantyzowaniem “prostych zawodów” dających sprawczość w opozycji do pracy biurowej stawiającej wykonawcę w roli korpo-trybika w maszynie. Nie bez powodu to właśnie zmęczeni patrzeniem w komputer wykształceni mieszkańcy wielkich miast (ktoś powie: hipsterzy) podchwycili tę surową estetykę, bo w przeciwieństwie do garniturów jest dla nich inna, świeża, pociągająca; kusi ich utylitaryzm i funkcja, z której niekoniecznie się korzysta, ale która tak w razie czego tam jest. Detale, które niegdyś narodziły się z potrzeby trzymania narzędzi czy wzmocnienia szwu, stały się albo cool wyróżnikiem13, albo po prostu synonimem jakości.



Nie wiem, jakie są proporcje tych grup w społeczeństwie. Nie mam na to badań; nikt też pewnie ich w sensowny sposób nie zrobi - czy jest chętny socjolog na sali?
Wiem za to, że jeżeli moda - i szerzej, nasze społeczeństwo - nadal będzie kontynuować obecny trend, więcej będzie workwearu “ucywilizowanego”, tego przyjemnie zwykłego i codziennego. Takiego casualu opartego o proste i ponadczasowe fasony. Klasycznego, można powiedzieć.









Czy ja Was będę do niego zachęcał? Hmmm… i tak, i nie. Nic na siłę. Ale jeśli podoba Wam się to, co wplatam w swoje zestawy lub to, co pokazuję gdzieś tam bardziej zawodowo - zapraszam serdecznie, polecam się.
Może w końcu odczarujemy stereotyp14.
To przecież tylko ubrania - nie ma co się spinać!
W przypisach tym razem będzie wiele dygresji, oto pierwsza z nich - chciałbym pochylić się na moment nad tematem smokingów na ślub. To zagadnienie, który często wypływa na grupkach i blogach, przy proteście internetowych doradców, że “nie, o tej porze nie wolno!”, “smoking dopiero po 18/po 19/po zmroku!” it. Myślę, że trzeba na to spojrzeć inaczej: wielu chce to zrobić, bo to dla nich jedyna okazja, żeby w smokingu się pokazać, poczuć się wyjątkowo w wyjątkowy dzień. Przy okazji - podświadome nawiązanie do standardów arystokracji czy szeroko pojętych elit. Rzadziej jest to podyktowane po prostu estetyką, myślą, że “smoking jest ładny, więc go założę”, częściej romantycznym “będzie jak w bajce”.
…szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko.
W tym przypadku uważam, że własne samopoczucie > zasady, których większość społeczeństwa już nie zna. Kto, poza twardogłowym wyznawcą “klasycznej męskiej elegancji”, przyjdzie się z Tobą kłócić, że o 15 pod kościołem to możesz być w żakiecie, a dopiero na wesele wypada Ci się przebrać?!
Temat mody luksusowej Kamil poruszał w dziewiątym odcinku naszego podcastu - gościnnie Joanna Hoffmann, czyli Freakery.
Już po tym, jak napisałem pierwszą wersję tego artykułu, internet viralem obiegł artykuł Is It OK for Me to Wear Camo in This Political Climate? - jednak przynajmniej w tej części bańki #menswear, w której rezyduję, spotkał się raczej z uszczypliwymi komentarzami.
Jak już powołuję się na Permanent Style - polecam także artykuł Stolen Valour: Issues with Wearing Military Clothing oraz sekcję komentarzy pod nim.
Wiadomo, jak praktycznie każdy trend, także ten generuje pewną kontrę - choć akurat jestem przekonany, że za część tych memów odpowiadają sami użytkownicy, którzy są raczej dość autoironiczną i post-memiarską grupą.
Tak, ja wiem, że znajdziecie ten typ kraty na tanich koszulach roboczych - ale czy skreślimy kratę Prince of Wales za to, że pojawia się na poliestrowych spodniach z Zary? Grube kurtki w kratę buffalo, z porządnej wełny, to coś, co np. robi Filson od dekad i sprzedaje za duże pieniądze, kiedyś jako odzież roboczą, dziś bardziej modową.
A jeszcze wcześniej swoją amerykańską kurtkę - M43 - miał już Zbyszek Cybulski, grając Maćka Chełmickiego (”Popiół i diament” Wajdy).
Źródło: Eurostat, Population by educational attainment level, sex and age (%) - main indicators. Dostęp do bazy danych: https://doi.org/10.2908/EDAT_LFSE_03
W mojej rodzinie też coś takiego pokutowało - mój ojciec był przedstawicielem pierwszego pokolenia, które poszło na studia; opcji, żebym ja ich nie ukończył, nie było nawet na stole. Wykształcenie była ogromną wartością, praca fizyczna synonimem porażki.
Przypomina mi się jeszcze jedna anegdota: z jakiegoś powodu, gdy z Kamilem nagraliśmy rolkę, której jednym z ważniejszych wątków było zdejmowanie butów w domu, temat okazał się bardzo nośny… oraz, jak pokazały komentarze, także klasowy.
Jak o tych mowa, warto przywołać jeszcze inny przykład z naszego podwórka: nazywanie uparcie wszelkich koszul w szerokie prążki “obozowymi pasiakami” związane jest właśnie z kontekstem, unikalnym geograficznie, a całkowicie obcym np. w Azji czy nawet odpowiednio daleko na zachodzie Europy.
W świecie “eleganckim” też jest przecież dużo takich detali, tylko bardziej się przyzwyczailiśmy: rozpinane guziki w rękawie marynarki, butonierka, guziczki w kołnierzyku button-down, gun flap w trenczu… To rzeczy niegdyś praktyczne, zredukowane do funkcji estetycznej, które jednak stanowią silny element tożsamości ubrania.
Jeszcze jedna polecajka na dzisiaj - w kwestii “cosplayu” polecam Wam ten odcinek podcastu Blamo!, bo sam bym tego lepiej nie ujął niż Peter i Derek. Ktoś, kto tak nazywa jakikolwiek ubiór, który nie jest cosplayem per se (czyli dosłownie przebieraniem się, z intencją wyglądania jak np. bohater anime), zapewne po prostu bardzo boi się wyróżniać z tłumu i sygnalizuje przez to, że nie chciałby tak się ubrać. To samo w sobie jest ok, ale nie przenośmy tej frustracji na innych! Na tytuł “cosplayera” nie zasługuje ani robotnik, który założy smoking na swój ślub (czy po prostu jakąś okazję, kiedy chce wyglądać dobrze); ani gość z korporacji, który chce chodzić na co dzień w wygodnych spodniach i overshircie.
A swoją drogą, współgospodarz, Peter (@urbancomposition), jest elektrykiem. Ale takim elektrykiem, który nosi garnitury po godzinach… nie rezygnując całkiem z workwearu. Ciekawy miks!
Świetny artykuł Panie Mateusz!
Choć sam przejmuję część ubrań pochodzących z różnych dziedzin - patrz spodnie cargo, koszule kowbojskie czy wspomniane w tekście jeansowe kurtki - to zawsze zastanawia mnie, gdzie jest ta granica między urozmaiceniem swojego stylu a cosplayem grupy, do której się nie należy. Może jakby ktoś w ramach dodawania akcesoriów do Carharttów zaczął nosić ze sobą narzędzia, to ta linia byłaby przekroczona, ale z drugiej strony, czy ten "cosplay" musi być od razu czymś postrzeganym negatywnie?
Człowiek rozdarty!
Świetny, wartościowy wpis! Mnóstwo przykładów i świetny kontekst historyczny z przyjemnością będę tu wracać po więcej.
Zawsze postrzegałem ubrania jako coś w rodzaju zabawy i sposobu na dzielenie się dobrymi emocjami.
Czekam na więcej:)