Na początku chcielibyśmy Cię bardzo serdecznie przywitać i podziękować za dołączenie do grona osób prenumerujących Magazyn Rewers. Mail, który właśnie otrzymałeś, jest biuletynem, który będziemy wysyłać raz na miesiąc. Dzięki temu będziesz miał regularną przypominajkę o naszych artykułach, które - być może - Ci umknęły, a także poznasz krótką opinię jednego z nas na temat twórczości kolegów… i gości.
Żeby nie był to jednak mail tylko powtarzający treść, to każdy biuletyn będzie miał swój temat. Zapraszamy do lektury!
Dzisiejszy biuletyn zredagował: Kamil Brycki
Temat #1: Największe zaskoczenie 2024 roku
Przed stworzeniem dzisiejszego biuletynu poprosiłem chłopaków o przywołanie swojego największego zaskoczenia mijającego roku - nie dostali żadnych więcej wytycznych, więc odpowiedzi popłynęły do portów, o których istnieniu nie miałem pojęcia.
Zanim pogadamy o zaskoczeniach, to poniżej krótkie podsumowanie startowego miesiąca:
Headache/Mamy Blue (1987) - daliśmy Łukaszowi niechlubne zadanie otwarcia naszej magazynowej przygody, bo zawsze chcieliśmy się dowiedzieć, co mu siedzi w głowie. I choć pierwszy wpis wylądował, to misja jeszcze w toku.
#menswear w Pętli (W. J. Has, 1957) - cudze chwalimy, swego nie znamy. Zachwycaliśmy się wszyscy parę lat temu Wielkim Pięknem, a na naszym podwórku był ktoś równie dobrze ubrany, o czym dowiecie się z tekstu Mateusza. Stosunek akapitów dotyczących ubrań do akapitów filmowych wynosi 7:2.
Umrzemy ze starości czy utoniemy w morzu ubrań? - jeżeli moje otwarcie Cię ominęło, to w wersji TL;DR podsumuję, że znalazło się miejsce na Linkin Park, na Ubisoft, że ponarzekałem sobie na nadprodukcję i wskazałem jedno wydarzenie roku 2023, które bardzo zmobilizowało mnie do próby wyciągnięcia modowego Excalibura ze skały.
Największe zaskoczenie Kamila
Moment, w którym mówisz wszystkim “jak będziesz starszy, to zrozumiesz” albo “w Twoim wieku myślałem podobnie” faktycznie nadchodzi. Bo choć słyszałem o tym wiele razy, to zawsze spodziewałem się, że mnie to ominie - trochę jak w przypadku przyszłych rodziców, które mówią, że ich życia nie zdominuje dziecko. Nie ma w tym jednak nic złego, bo tak jak rodzicielstwo staje się jedną z najważniejszych wartości i jest to piękna rzecz, tak i ta starość, albo raczej dojrzałość, to cudowne uczucie. Przejawia się u mnie dużo większym luzem, akceptacją i zrozumieniem różnych zachowań, nieocenianiem, dostrzeganiem niuansów i szerszym spojrzeniem. Mając te 30 lat na karku nie odkrywam Ameryki, ale bardzo doceniam miejsce, w którym się znalazłem, staram się korzystać z życia, jak potrafię, i czekam na siwe włosy, bo jestem przekonany, że będę w nich wyglądał CZADOWO.
Wymagało to ode mnie pewnej pracy. Siedziało we mnie wiele różnych frustracji związanych z zarabianiem pieniędzy (ciągle ich było za mało), spełnianiem się (czy na pewno kocham to, co robię) czy porównywaniem (czy jestem interesującą osobą), i jest jedna rzecz, która pomogła mi w przezwyciężeniu tych negatywnych emocji. Nauczyłem się jej wiele lat temu, a dopiero dzisiaj widzę, jak wiele mi dała.
Dyscyplina. I nie chodzi o wstawanie rano, robienie jogi, czytanie poradników o inwestowaniu i jedzenie śniadania przed 8 rano, a o takim sukcesywnym działaniu pchającym cię w określonym kierunku, do celu, który gdzieś tam ci świta z tyłu głowy. Nie musi być dokładnie sprecyzowany, nie musisz codziennie wykonywać kroku w jego stronę czy stawać się lepszą wersją siebie, ale w ogólnym rozrachunku, patrząc z perspektywy czasu, posuwanie się do przodu daje niesamowitą satysfakcję i pomaga utrzymać się przy życiu. Nie mam siły na trening to idę na spacer z muzyką, nie chce mi się montować filmu, to wymyślę coś nowego, nie mam energii na naukę, to odhaczę inną, dużo prostszą rzecz z listy, aby nie mieć poczucia bezsensu czy straconego dnia, nie w kontekście produktywności, ale również dbaniu o własny dobrobyt. Nie bez powodu tak bardzo poleca się nie oszczędzanie rzadko, a dużo, a często, a mało - procent składany zawsze wygrywa. W życiu również.
Zresztą, jak będziesz starszy, to zrozumiesz ;)
Największe zaskoczenie Mateusza
Kuuuurczę, Kamil zadał trudne pytanie - na moją krótką listę trafiło kilku mocnych kandydatów. Zastanawiałem się, z której strony ugryźć temat, bo w 2024 zaskoczyło mnie wiele: i to, że mimo wyrzekania się tego jeszcze rok temu, postanowiłem wrócić do branży ciuszkowej na pełen gwizdek, i to, że doczekałem się tego tweeta z Die, Workwear!, i to, że jakimś cudem wciągnąłem się w wielki beef Kendricka Lamara z Drake’em, i to, że złamałem swoje naczelne życiowe postanowienie (a.k.a. przestałem się bać) i… wzięliśmy z żoną kredyt na mieszkanie.
Jednak chyba największym zaskoczeniem, o którym chcę powiedzieć, było odkrycie tego, jak wiele satysfakcji potrafi przynieść hobby, którego nie próbuje się monetyzować.
Przez lata każde swoje hobby zmieniałem w pracę - ciuszki, kawę speciality, nawet piwo kraftowe - często niejako odruchowo, szukając łatwego sposobu na łączenie życia z pasją i poświęcanie tej ostatniej więcej uwagi. Problem w tym, że w pewnym momencie pasja może zbrzydnąć, a wstawać rano do pracy nadal trzeba. Zbyt ścisłe połączenie jednego z drugim prowadzi do rozbujania huśtawki nastrojów - jak jest super, to jest podwójnie super; jak jest słabo, to frustracja jest większa, bo nie ma odskoczni. Na szczęście, w tym roku znalazłem rozwiązanie - połowiczne, co prawda, bo jedno z moich hobby nadal jest pracą i nie wiem, czy to się zmieni, ale to zawsze coś!
Zacząłem się ścigać - samochodem, po torze, na czas (w formule time attack, jakby ktoś się pytał). Bawię się przy tym cudownie; całe dzieciństwo ścigałem się w grach, teraz mam grę na żywo. Umiem jeździć na tyle przyzwoicie, żeby czerpać z tego frajdę, nie zepsuć samochodu i móc nawiązać rywalizację w swojej klasie; jestem zdecydowanie za słaby na to, żeby wiązać z tym jakąkolwiek karierę. Chłodnicę oleju, semi slicki i sportowe klocki musiałem kupić sobie sam - poszukać, poczytać, dozbierać; żaden barter nie wchodził w grę, mam te części, które chciałem, a nie te, które wygodnie było wziąć. Na torze nikt mnie nie zna, nie czuję się oceniany i mogę mieć gdzieś swoje wyniki, bo nie mają one nic wspólnego z moim życiem, ani zawodowym, ani osobistym. Zapisuję się na zawody, jeśli termin mi pasuje - wtedy jadę na tor, zapominam o całym świecie, kręcę kółko za kółkiem, zjeżdżam z toru, pakuję się i wracam do domu. Jeśli akurat nie trzeba nic robić z samochodem, wieczorem mogę zapomnieć o wszystkim, aż do kolejnej rundy. Tyle.
Ach, super jest mieć takie luźne hobby.
Największe zaskoczenie Łukasza
Muszę przyznać, że wiele trudu przyniosło mi znalezienie odpowiedzi na pytanie Kamila. Największe zaskoczenie tego roku? Grudzień od wielu lat jest dla mnie czasem podsumowań ale zwykle trzymam się bardziej przyziemnych tematów. Długo nie mogłem zacząć, bo jak tu nie wpaść w banał, że najbardziej zaskoczyła mnie ponowna wygrana pana Donalda T. czy ślepota tłumów na pogłębiające się problemy ekologiczne i nierówności społeczne. Albo w bardziej snobistycznym tonie o ponownym zaskoczeniu nad iluzyjnym pięknem obrazów Wojciecha Fangora na wystawie American Dream. A prawda jest taka, że największym zaskoczeniem był dla mnie… podcast.
O zmierzchu autorstwa Marty Niedźwiedzkiej. W kulturze, w której szczególnie wśród mężczyzn wstydem (sic!) jest mówić o emocjach i uczuciach, już nie wspominając o rozmowach seksie (oprócz oczywiście głęboko zakorzenionych mizoginistycznych żartów i “przechwałek”) otwarcie przyznam, że to czego dowiedziałem się po przesłuchaniu dwóch pierwszych sezonów (a na ten moment wyszło sześć, pierwszy odcinek opublikowano w czerwcu 2019) bezpowrotnie zmieniło wiele w moim życiu. Polecam każdemu, nawet jeśli macie się nie zgadzać z tym co usłyszycie. Już sama wewnętrzna dyskusja przynieść może jedynie dobre rzeczy. I nie zniechęcajcie się zbyt wcześnie. Gdy po przesłuchaniu jednego z odcinków z rozpalonymi oczami rozmawiałem z żoną o tym, czego właśnie się dowiedziałem przypomniała mi ona, że już kiedyś słuchaliśmy wspólnie jednego czy dwóch. Ze śmiechem przypomniała mi również (co stety niestety w tamtej chwili wróciło i do mnie), że parafrazując własne słowa za pierwszym razem określiłem wypowiedzi Niedźwiedziej jako “niemożliwe do słuchania, przepełnione nadmierną wiarą we własne przekonania i odpychające”.
Cóż, chyba było mi zbyt niewygodnie lub zaczęliśmy w złym miejscu bo nie mogłem się bardziej pomylić. Kończąc więc polecam zacząć od początku i dać się zaskoczyć.
Jeżeli dotarłeś aż tutaj, to jesteś naprawdę zaangażowanym czytelnikiem - jestem Ci dozgonnie wdzięczny za wsparcie i cieszę się, że będziesz nam towarzyszył przy rozwijaniu tego projektu. Pięknie dziękuję i dzielę się wyjątkowym memem na zakończenie pierwszego numeru naszego internetowego magazynu.
Kiedyś zamówiłem ghurki z benevento, jak już przyszły po 4 miesiącach i 6 ponagleniach, to okazało się, że ich rozmiarowka stoi tak, że wyglądałem jak Pan z mema. Dzięki za interesujące refleksje, wartość dodana pośród wszechobecnej reklamy!