Oryginalny tytuł wpisu: Jak pokochałam gangstera dandysa
Mogłabym zacząć od stwierdzenia, że bycie w związku z dandysem (dla uproszczenia będę się posługiwać tym określeniem, natomiast bez żadnych konotacji) sprawia, że… no właśnie, co właściwie?
Jedną z kluczowych tez przytaczanych przez chłopaków jest to, że bycie dandy to proces. Ma on różne oblicza, zmienia się z czasem, i wiąże z rozmaitymi miłostkami — z którymi my, partnerzy (a w tym przypadku mogę poprawnie politycznie uściślić: partnerki), żyjemy na co dzień.
Zainspirowana wieloma dziełami kultury popularnej, jednocześnie jedną nogą stojąc w nurcie zdrowego feminizmu, zapraszam na spowiedź… żony dandysa.
Era głębokiego dandyzmu
Bransoletki, buty z jakimiś dziwnymi frędzlami, garnitury — ale nie takie, jak z folderu w Vistuli. Długie rozmowy ze sprzedawcami w każdym odwiedzanym sklepie i jeszcze dłuższe wydarzenia towarzyskie, podczas których mężczyźni dotykają się po klapach marynarek, rozprawiając o wyższości zestawu koordynowanego nad czymś innym, czego w tamtym czasie nawet nie chciałam wpisywać do słownika w swoim telefonie.


Z perspektywy czasu widzę, że randkowanie na tym etapie wymagało odwagi — podważania klasycznych wzorców i oczekiwań. Biegałam po mieście w poszukiwaniu prezentów na różne okazje, wręczając nietrafione (i często zbyt przesadzone) akcesoria, głównie krawaty i poszetki. Oczywiście nie z Poszetki, ale pamiętasz, drogi mężu, mój pierwszy prezent z EM Men's Accessories? Wiem, że kilka z tych rzeczy wciąż leży w naszej garderobie — nigdy nie założone, ale sentymentalne, pełne tego świeżego, budującego się dopiero uczucia.
To był też czas pierwszych wspólnych podróży — w naszym przypadku: do Włoch [a jakżeby inaczej, to była modowa pielgrzymka! - przyp. red.]. Skrupulatnie zaplanowane trasy przez “kapliczki” pracowni znanych krawców otworzyły mi świat, którego wcześniej nie znałam. Ale świat nie stał w miejscu. Elegancja przestała oznaczać fulary, muszki, kaszkiety (osobiste thank God, że tych elementów Mateusz nigdy nie wplótł do swoich zestawów) i spodnie-rurki. Nadeszła więc…
Era zadawania pytań
Z tego zaangażowania bardzo szybko wyłoniła się pasja — głęboka, aż do ostatniej nitki. Z resztą każdy napotkany na mojej drodze kolega - pasjonat mody męskiej miał w sobie coś z maniaka. W przypadku Mateusza przekładało się to natomiast na długie analizy i nieustające zgłębianie wiedzy.
Nadszedł czas poszukiwania i kolekcjonowania. Eksperymentowania. Coraz częstsze lajkowanie twórców, którzy porzucili dawne symbole dandyzmu. W stylizacjach Mateusza zaczęły pojawiać się zielone, pluszowe garnitury zestawiane z adidasami albo buty z frędzlami noszone do bojówek [ale tego zestawu sobie nie wybaczę - przyp. red].
Te zmiany nie przyszły rewolucyjnie, ale eksploracja stopniowo prowadziła do kolejnego etapu, nazwę go:
Era zluzowania paska
Wszystkie te meandry doprowadziły nas do momentu, w którym przestałam się obawiać spacerów po łódzkim śródmieściu nocą. Zamiast tego coraz częściej nasze szafy zaczęły się przenikać. Na początku wspólnej drogi nie uwierzyłabym, że sama zakocham się w krepowym, niebieskawym “garniturze” albo że będziemy wymieniać się dzianinowym T-shirtem czy ciemnobrązowymi sztruksami z zakładkami.
Szalone kawki, nowofalowe wina, workwear. Podróże — Seul i kilka innych azjatyckich stolic, w których Mateusz nie odwiedzał już tylko krawców, ale też miejsca casualowe, nowoczesne, a nawet gigantyczne targi vintage w Bangkoku. Z tylnego siedzenia obserwowałam (i nadal obserwuję) ten błysk w oku — gdy przeplatają się nowe kroje, nowe kompozycje i wpływy z samej historii mody. Tak właśnie narodził się Working Class — dla mnie kwintesencja niesamowitej ścieżki, jaką przeszliśmy razem, trochę ręka w rękę, w temacie mody męskiej.
I muszę dodać jeszcze dwa zdania, właśnie o tym ostatnim.
Jestem szczerze zajebiście dumna, dokąd nas ta historia zaprowadziła. Możesz, drogi czytelniku, uznać to za poprawnie kulturowe chwalenie działań własnego małżonka, ale to zupełnie nie to. Sama jestem mocno zakorzeniona w biznesie, w wizjonerstwie, choć nasze światy zawodowe są zupełnie inne (gdybym miała kiedyś prowadzić terapię małżeńską, to byłaby jedna z pierwszych rad dla par). Ale kreatywność, kunszt i nowoczesne podejście do rzemiosła, które odnajduję w kolekcji z metką WWCCC to coś, co obserwuję z wielką uwagą i podziwem.
Świat się zmienia. Niektórzy powiedzą nawet, że już płonie. Przez te wszystkie lata nauczyłam się dbać o swoje rzeczy, wybierać ubrania na lata, i wiem, jak złe — z każdej możliwej perspektywy — są Zary, Pepco i Temu tego świata.



Czy za kadrem tych mniej profesjonalnych, nie zawsze perfekcyjnie wykadrowanych zdjęć codziennych stylówek Mateusza stoi jego małżonka? Być może.
Fajnie jest być żoną dandysa. Polecam!
A zupełnym przypadkiem [i to słowa Karoliny, nie nasze! - przyp. red.], specjalistyczną i szczegółową analizę tych etapów znajdziecie w najnowszym odcinku podcastu Rewers — link.